niedziela, 3 listopada 2013

Dino - Zator - Land :D

Pogoda na dziś nie zapowiadała na ciepłe, listopadowe spacerowanie, więc wybrałam się z synem na samochodową wycieczkę. Właściwie to obiecałam szkrablinkowi, że tak.. tak.. pojedziemy. Najpierw śniadanie, ubieranie, film, obiadku zjadanie, tu musiałam jeszcze sprintem po śmietanę skoczyć, bo mizeria bez tego jest jakoś siakoś - nijaka, i lota na niespodziewajkę. Ale zanim wyruszyliśmy w podróż do krainy.., to nockę miałam z psem funfeli. Ależ była frajda.. syn wniebowzięty, bo piesek ułożony, wyczesany, kompatybilny, znający sztuczki, ogarniający pościele i poduszki, z "dzwoneczkami" przy obroży umiał zapewnić chłopcu zabawę do padnięcia - dziecka. Właściwie to zmogło nas wszystkich tyle, że ja dostałam wycisk w postaci nocnego stróżowania. A, że szczekającego psa nie posiadam i żadnego innego to w nocy, kiedy sąsiedzi wracali z nocnych wojaży, libacji czy melanżu pies reagował bez poczucia i wyczucia czasu, ale z węchem jakby nie patrzeć. Stróż z niego zajebisty tylko mnie mało się na zawał nie zeszło. Nocne szczeknięcie za pierwszym razem wysadziło mnie z wyra, kołdra frunęła, a ja na baczność stanęłam właściwie nie wiem po co. Kolejne szczeknięcie to już był zamach na mnie. Dalsze było szczekaniem na syna, którego i sierściuch się chyba przestraszył, bo w przedpokoju stanął Sebek i pyta czy może spać z mamą. Jak się później okazało potwory zabijające ludzi w dziecięcych snach są zmorą nawet po obejrzeniu Wojowniczych Żółwi Ninja i przeczytaniu legendy "Lech, Czech i Rus".
A więc sumując : syn w moim łóżku, bo jak inaczej postąpić kiedy straszno spać bez poczucia bezpieczeństwa; psiak, który spontaniczną, błyskawiczną reakcją postawił całe czwarte piętro na nogi i mam nadzieję, że nie tylko :), myszoskoczek, który nagina zębami skrobiąc i wpierdzielając tym samym plastik, tu wyczuwam wstręt do niebieskiego koloru oraz roleta, która furt spada, ale dziś kupiłam na nią sposób; powodowało to, że wyglądam jak Zombie. Dlaczego ?! Bo się nie wyspałam, a tu trza na wycieczkę bo obiecana. Cóż jak się powiedziało A to do Z trza dociągnąć.
Zapakowani do czerwonej rakiety mknęliśmy z góry jak zawsze kiedy zjeżdża się z osiedla Zor. Rzecz oczywista do chlebodawcy trza było zajrzeć, bo prowiant w drodze powrotnej na bank się przyda. Jesienna bryza już tam nas dopadła, ale dzięki temu, że główka pracuje nawet jadąc samochodem parasole mogą się przydać. Właściwie to zapytajcie kobietę co jej się - nie - przyda ?!
Droga długa, bo godzinę i jakieś dwadzieścia minut. Były dziury, więc nudno nie było, było dwukrotne zawracanie, bo bez gps i mapy a mając tylko kadr zdjęcia w głowie z internetowego Zumi.pl każdemu może się zdarzyć; było kilkukrotne upewnianie się czy dobrze zmierzam, więc i nie obyło się bez zaczepiania ludzi na chodniku, czyli tych którzy wracali z mszy, bo reszta to w ciepełkach grzała wielmożne dupencję. Nawet nietrzeźwy chciał pomóc, ale jak mu powiedziałam, że szukam parku z dinozaurami to się chyba zaczął zastanawiać czy nie za dużo wypił. Ale uff.. udało się i dotarliśmy do miejscowości Zator, a w nim DinoZatorLand. Tam opłata i hulaj dusza. Deszcz, las, krzaki i Dinki, które ruszały częściami ciała, spowodowały że na wstępie doznałam szoku. Pisk, wrzask i Sebek oglądał dinozaury już z daleka. Nawet zdjęć nie chciał sobie robić. Mój odskok od ruchomego stwora poruszającego się gdy tylko "wdepniesz" w fotokomórkę zraził chłopca, a tym samym dał powód do większej nimi fascynacji. Przedsięwzięcie duże, bo godzina chodzenia i oglądania samych dinozaurów. Jeden to nawet mnie obsikał, ale miałam parasol hehehe i coś tam uchroniło. Na końcu parku był budynek z kośćmi, szkieletem wielkoluda i innymi archeologicznymi wykopaliskami. Syn po przejściu Parku miał już chyba dość wrażeń, ponieważ omijał szerokim łukiem to co mogło mu zagrażać  i chował się pod parasolką. Na końcu końców :) był ryczący mamut, neardeltańczyk z rodziną i finito. Wskoczyła równa godzina i czmychnęliśmy do kina 3D tam Dino- Rex zadawał zagadki, ale najpierw Pan podstawiający głos pod gada zrobił z nami mały wywiad i zabawy był ciąg dalszy. Żółty stwór na ekranie zadawał pytania, a Sebko wyśpiewał wszyściuchno o sobie, o mamusi i co i jak i gdzie. Dobrze ,że było ciemno, bo lica mnie aż parzyły. Można było zobaczyć Park Owadów, które wydawały z siebie dźwięki i się poruszały. Były w takim powiększeniu , że o dziwo nie budziły wstrętu a zaspokajały ciekawość. Zwiedziliśmy też wodny Park Mitologiczny i był też, pokaz fontann w takt podkładu muzyki poważnej. Pewnie i gra świateł byłaby też, ale w dzień to raczej guzik z pętelką.
Zmarznięci, przemoczeni, głodni, ale z głową pełną wrażeń.
Mamy zabawne foty i ciekawe filmiki oraz polecamy wypad tym, którzy nie wiedzą co zrobić z wolnym czasem.
Układając syna do snu, powspominaliśmy jak się dobrze bawiliśmy, a on powiedział tak :" Mamo, nieważne, że pogoda była brzydka ważne, że zobaczyliśmy ! "

Brak komentarzy: